Najpierw się trochę zjeżyłam, bo czy wszystko naprawdę musi być nazwane, sklasyfikowane i dopowiedziane, musi mieć też kogoś, kto się pod tym podpisze ? Ale potem...uderzyłam się w piersi, przecież robię to samo. Namawiam do slow. Hygge to błogość, cieszenie się z chwili, stan prywatnego, małego szczęścia. Podobieństwo polega na uważności, celebrowaniu, zatrzymaniu się, refleksji, a to zwykle dalekie od pośpiechu, choć hygge nie musi być slow, a slow hygge, ale jednak w moim przekonaniu chodzi właściwie o to samo.
Wywiad jest uroczy, a ponieważ doskonale rozumiem i w pełni zgadzam się z autorką, miałam wrażenie, że ją znam.
Pomyślałam też, że wielu ludziom może potrzebne jest nazywanie nie tylko rzeczy, ale także i stanów ducha, bo wówczas łatwiej dążyć do tych najbardziej pożądanych, uświadomionych.
Jesień - lampka wina, dobra książka, kot na kolanach, ogień w kominku. Do hygge trzeba niewiele.
To po prostu umiejętność zauważenia i cieszenia się z drobiazgów.
Podświadomie robimy w takich chwilach zdjęcia, aby utrwalić stan naszego szczęścia. Obok - z winem na Teneryfie - takich zdjęć mam mnóstwo, z różnych miejsc, pewnie każdy ma.
Tu na pewno moje "hygge"; słońce i ocean, po prostu szczęśliwe chwile :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz